Komentarze: 0
Dawno, dawno temu, w bardzo odległej (między nami mówiąc - nieco zapyziałej) galaktyce mieszkało czarne zwierzę imieniem Mucuś. Straszne imię! Znane w całym układzie. Sam jego dźwięk przyprawiał gwiezdnych podróżników o szybsze bicie serca. Nigdy nie wymawiano go głośno. Szeptano.
Wygląd zwierzęcia budził grozę. Wrażliwsi mdleli, a mniej wrażliwi uciekali na oślep z przeraźliwym krzykiem. Czarne, kudłate, z oczami jak gorejące węgle. Ogon z wściekłością uderzający o boki. Wielki czerwony jęzor wystający spomiędzy wyszczerzonych kłów.
Potwór węchem wyczuwał intruzów na milę. Gdy tylko znajdowali się w zasięgu głosu, ryczał w ich stronę straszliwe obelgi we wszystkich ośmiu dialektach używanych na planecie. Był przy tym tak oryginalny - nigdy się nie powtarzał - i tworzył tak niezwykłe neologizmy, iż liczne stowarzyszenia językoznawców wysyłały ukradkiem stażystów w celu pilnego rejestrowania każdego słowa, by następnie po starannym zanalizowaniu, zinterpretowaniu i sklasyfikowaniu umieścić je w dobrze sprzedających się słownikach i leksykonach. Stażyści przesyłali dane, sami już jednak nie powracali. Po krótkim czasie ich relacje przestawały napływać, łącze pozostawało głuche. Na ich miejsce przybywali wciąż nowi, by po kryjomu kontynuować pracę poprzedników. Wszystko dla dobra nauki.
Zwierz mówił sobie: "Je chasse mes puces, les stagiaires me chassent... Je m'ennuie donc un peu..."
I tak życie toczyło się jednostajnie aż do dnia, gdy....