Archiwum listopad 2004


lis 29 2004 PIECZARA MUCUSIA
Komentarze: 0

Po chwili zapanowała znów całkowita ciemność i dało się usłyszeć odbijające się echo: Omne ignotum pro magnifico. Ten straszny głos spowodował, iż uczony stanął pełen trwogi... Po długiej chwili, która jemu wydawała się wiecznością wytarł pot z czoła. Nadal słyszał te słowa, które nie przypominały mu  żadnego języka opisanego w dziesięciotomowym wydaniu Archaicznych Języków Międzyplanetarnych. Nerwowo sięgnął do kieszeni i wyjął  zapałki (relikt przeszłości, który z pietyzmem wręczono mu przed wyjazdem). Zobaczył przed sobą  korytarz jaskini. A u góry coś co przypominało... przypominało... czaszkę. Nie to nie przypominało, to była czaszka! A pod nią napis na wyraźnie podpalonej drewnianej tabliczce: Lux in tenebris lucet. Widok był tak przerażający, że uczony podparł się o skalną ścianę nie mogąc opanować drżenia mięśni.

Był świadomy, że podjął się dość ryzykownego zajęcia, ale wszystko to przerosło jego oczekiwania. Był przecież jednym z lepszych specjalistów w dziedzinie, którą się zajmował, a jednak nie był w stanie rozszyfrować tych dziwnych słów,  którymi otoczony był Mucuś. Poza tym przeszedł gruntowne szkolenie potrzebne w awaryjnych sytuacjach, na które będzie stale narażony, jak objaśniano mu  w Centrum Analizy Umysłu Wielkiego Mu.  

I  kiedy tak cały sparaliżowany zastanawiał się co zrobić dobiegły go dźwięki jakby muzyki, mrocznej jak całe to miejsce, w którym przebywała bestia. Ostry, wibrujący głos śpiewał:

„Da sempre la verità sto cercando intensamente

scoprendo la mia identità dentro gli occhi spaventati della gente”.

„Tego już za wiele!”- pomyślał wysłannik nauki. „To zwierzę jest bardziej poplątane niż była planetarna Wieża Babel. Czas najwyższy przejść do ostrego ataku”.

 

hort : :
lis 25 2004 LIŚCIASTE OGNIE SZPERACZA
Komentarze: 0

- Liściaste ognie szperacza, wyszeptał behawiorysta roztrzęsionymi wargami, na widok wejścia do pieczary wyłaniającego się zza załomu skały. Jeden z cieszących się sławą o międzyplanetarnym zasięgu uczonych kryptologów tak właśnie przetłumaczył napis mający jakoby znajdować się u wejścia do siedziby zwierza. I oto teraz uczony miał przekonać się o prawdzie relacji tych nielicznych, którzy dotarli aż tak blisko rezydencji potwora.

 

Wiatr przywiał od strony oceanu zapach wodorostów. W powietrzu nie dawało się jednak wyczuć woni ani czosnku ani amoniaku. A przecież była pora kolacji i Wielki MU był z pewnością w domowych pieleszach. Pod uczonym ugięły się kolana, bo nagle wydało mu się, iż od strony tych właśnie pieleszy dobiegło ciche chrząkniecie. Czy aby na pewno Mucuś jadł już dzisiaj?! - pomyślał uczony. Zrobił krok naprzód, lecz zaraz potem nogi odmówiły mu posłuszeństwa, gdy chrząknięcie czy też mlaśnięcie powtórzyło się.

- Za stary jestem do tej roboty, szepnął do siebie uczony. Bliski omdlenia, usiadł na ziemi opierając się plecami o skałę. Podniósł do oczu zawieszoną na szyi lornetkę, skierował ją na wejście i wyregulował ostrość. Długą chwilę patrzył, potem zdziwił się, że nic nie widać, następnie po chwili głębszego zastanowienia ściągnął zabezpieczenie z jej okularów. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjął notatnik z zatkniętym ołówkiem (w różowe i niebieskie krokodylki) i kieszonkowe wydanie Małego Bestiariusza.

- Liściaste ognie szperacza... Szkła powiększyły misternie rzeźbioną wstęgę wijącą się nad wejściem, gdzie powyginane wypukłe litery wplecione w skomplikowany motyw roślinny, układały się półkoliście w prawie nieczytelny napis. Drżąca ręka ujęła ołówek kopiując niewyraźne znaki.

- L... I... S... C... I... LISCI... A... T... E... Mozolnie przesylabizował pierwsze słowo.

LISCIATE... Coś tu jest... nie tak... powiedział z wahaniem. Coś tu się, że tak powiem... nie zgadza... psia kostka...

Spróbujmy jeszcze raz. Co prawda płaskorzeźba przedstawia jakby liście... A może płomienie?... Miejscami bardzo zatarte i w dodatku posłużono się alfabetem znanym jedynie z podręczników do archeologii międzygalaktycznej... Ale coś tu jest nie tak! Psia kostka, powiadam...

L... I... a może to jest A...  No, dobrze... L... A... S... C... I... A...T... E... LASCIATE... OG... OGNI... SZPER... SPERANZA... Aha, jest jeszcze coś dalej.... VOI... CH’ENTRATE...

- Dziwna sprawa, mruknął. - Przeintelektualizowane to-to. Oto przykład zgubnego wpływu intelektu na życie jednostki. Krótko mówiąc: rzuciło się na mózg biedactwu... W tym momencie poderwał się na równe nogi, bo tuż za sobą usłyszał coś jakby chichot i zaraz potem odgłos wielu uciekających lekkich kroków. Obejrzał się, lecz nikogo nie było.

 - Jak praca, to praca... - powiedział nie ruszając się z miejsca.

 - Do roboty! - zachęcił się ponownie. - W końcu to tylko o rzut kamieniem. Schował wszystkie swoje manatki i ruszył w stronę pieczary, oglądając się co chwilę. Szedł coraz wolniej i coraz bardziej na palcach. Potem jeszcze wolniej i jeszcze bardziej na palcach. A potem jeszcze, jeszcze wolniej i o wiele bardziej na palcach niż poprzednio. A jeszcze potem, o wiele, wiele wolniej i już bez butów. W ten sposób do wieczora pokonał prawie połowę drogi do groty. Tak... to był bardzo uparty uczony! Jeden z tych, u których głód wiedzy zabija instynkt samozachowawczy. Na koniec usłyszał szmer za plecami i z zamkniętymi oczami pognał jak sarna [to takie zwierzę] na oślep przed siebie. Zdał sobie sprawę ze swej nadludzkiej (trochę mimowolnej) odwagi dopiero gdy uderzył głową o drzwi. Huk odbił się siedmiokrotnym echem gdzieś w czeluściach góry. Drzwi ustąpiły, skrzypiąc. Uczony zachwiał się, lecz nie upadł. Zobaczył ciemność. Nieprzeniknioną ciemność... Czerń bez dna... W jej głębi rozbłysły dwie fosforyzujące źrenice...

hort : :
lis 25 2004 I TAK ŻYCIE TOCZYŁO SIĘ JEDNOSTAJNIE......
Komentarze: 0

I tak życie toczyło się jednostajnie aż do dnia, gdy Mucuś postanowił zapewnić sobie trochę rozrywki, a przy okazji „natrzeć nosa” uczonym głowom.

Na drzwiach swojej mrocznej pieczary umieścił napis, iż wielce znużony galaktyczną egzystencją pragnie w każdy piątek przyjmować jednego z naukowców na małym tęte-à tęte lub jak kto woli five o’clock. Wieść szybko rozeszła się po całej galaktyce wprowadzając wielki zamęt w całym naukowym gronie. Wynajęto specjalistę do badania odmiennych zachowań u bestii, aby zinterpretował tak niesłychaną zmianę. Niestety, po wnikliwym przeanalizowaniu umysłu Mucusia nie był w stanie rozwiązać tej zagadki. Wszyscy mieli bowiem obraz przed oczami rozwartej paszczy pełnej kłów, zionącej czosnkiem i amoniakiem i jego zachowania tak dalekiego od planetarnej kurtuazji. Skąd taka odmiana? Jak tłumaczyć tę chęć resocjalizacji u potwora? Powołano więc komisję do rozwiązywania spraw kryzysowych. Ustalono, że jako pierwszy uda się z wizytą ambitny czterdziestolatek ze sporym dorobkiem w dziedzinie językoznawstwa archaicznego, będący równocześnie doktorantem na katedrze behawioryzmu bestii. A tymczasem Mucuś szykował się pilnie do pierwszego spotkania.

hort : :
lis 22 2004 DAWNO, DAWNO TEMU W ODLEGŁEJ GALAKTYCE......
Komentarze: 0

Dawno, dawno temu, w bardzo odległej (między nami mówiąc - nieco zapyziałej) galaktyce mieszkało czarne zwierzę imieniem Mucuś. Straszne imię! Znane w całym układzie. Sam jego dźwięk przyprawiał gwiezdnych podróżników o szybsze bicie serca. Nigdy nie wymawiano go głośno. Szeptano.

Wygląd zwierzęcia budził grozę. Wrażliwsi mdleli, a mniej wrażliwi uciekali na oślep z przeraźliwym krzykiem. Czarne, kudłate, z oczami jak gorejące węgle. Ogon z wściekłością uderzający o boki. Wielki czerwony jęzor wystający spomiędzy wyszczerzonych kłów.

Potwór węchem wyczuwał intruzów na milę. Gdy tylko znajdowali się w zasięgu głosu, ryczał w ich stronę straszliwe obelgi we wszystkich ośmiu dialektach używanych na planecie. Był przy tym tak oryginalny - nigdy się nie powtarzał - i tworzył tak niezwykłe neologizmy, iż liczne stowarzyszenia językoznawców wysyłały ukradkiem stażystów w celu pilnego rejestrowania każdego słowa, by następnie po starannym zanalizowaniu, zinterpretowaniu i sklasyfikowaniu umieścić je w dobrze sprzedających się słownikach i leksykonach. Stażyści przesyłali dane, sami już jednak nie powracali. Po krótkim czasie ich relacje przestawały napływać, łącze pozostawało głuche. Na ich miejsce przybywali wciąż nowi, by po kryjomu kontynuować pracę poprzedników. Wszystko dla dobra nauki.

 

Zwierz mówił sobie: "Je chasse mes puces, les stagiaires me chassent... Je m'ennuie donc un peu..."

I tak życie toczyło się jednostajnie aż do dnia, gdy....

 

 

hort : :